Na wstępie zaznaczam,
iż wpis ten nie ma na celu generalizowania i oskarżania wszystkich studentów
oraz absolwentów zarządzania czy marketingu o bezrefleksyjność. Wyjątki znajdą
się zawsze i wszędzie.
Jakiś czas temu miałam
okazję uczestniczyć w konferencji naukowej, którą określiłabym jako… cóż, może
nie do końca interesującą, ale z całą pewnością pouczającą i otwierającą oczy. Nie
pamiętam dokładnie, jak konferencja się nazywała, coś z kulturą, nauką i
przedsiębiorczością, pamiętam jednak, iż właśnie tego dnia jedna z baniek
mydlanych, w których żyłam, pękła.
Kiedyś wydawało mi się,
że ludzie mają w naturze zastanawianie się nad sensem życia oraz zgłębianie
zjawisk, które ich intrygują. Tym razem okrutna prawda wyszła na jaw – nie
mają.
Obserwowałam
wykształconych młodych ludzi, będących przyszłością naszego narodu oraz
przyszłością współczesnego świata, studentów oraz
absolwentów takich kierunków jak zarządzanie czy marketing. Obserwowałam, jak
każdy z nich po kolei wchodził na podwyższenie, wskazywał dłonią na rzutnik
dramatycznym gestem i odczytywał prezentującą się na nim definicję: „Kultura to
bla bla bla bla” – a pod spodem fotografia przedstawiająca uroczystość
plemienną Aborygenów, podczas której grają na didgeridoo. Kliknięcie, następny
slajd. „Bardzo ważnym elementem kultury jest rytuał”. Krótka definicja rytuału
oraz zdjęcie rytualnego tańca Pigmejów Baka. Klik, następny slajd. Jestem niezmiernie
ciekawa, czy mieli oni jakiekolwiek pojęcie, o jakich dokładnie plemionach
mówią. I po co o nich mówią, skoro kulturę mamy wszędzie wokół nas, na wyciągnięcie ręki. Nie musimy jej szukać wśród ludów pierwotnych.
Uczestnictwo w tym,
pożal się Boże, wydarzeniu naukowym, sprawiło mi niemal fizyczny ból, gdyż od dobrych
kilku lat zewsząd słyszałam, iż nic nie jest obiektywne, wszystko jest kwestią
punktu widzenia, a niektóre zjawiska są zbyt złożone, by jakakolwiek definicja
była w stanie je pomieścić. Kultura właśnie do takich zjawisk należy.
Jedynym jasnym punktem
„konferencji naukowej” był pewien znany profesor, który postanowił przemówić
jako pierwszy i powitał osoby zebrane na konferencji słowami: „Teraz proszę się
zgłosić, kto ma prezentację, a kto ma coś do powiedzenia”. Zawsze podziwiałam
osoby, które jednym zdaniem potrafią wyrazić więcej niż ja kilkudziesięcioma
stronami.
Tak więc, kultura jest
to układ wzorów zachowań, samych zachowań i ich wytworów, które są tworzone,
nabywane, stosowane i przekształcane w procesie życia społecznego. Ok, wszystko
pięknie – ale co z tego?
Przed przejściem do
poważnych refleksji możemy posłuchać, co Janusz Gajos ma do powiedzenia o
kulturze. Warto, gdyż jego przemyślenia są niezwykle głębokie i niemal
wyczerpujące temat. A na deserek jeszcze anegdotka: swego czasu w ramach
projektu przeprowadzałam krótką sondę i pytałam ludzi na ulicy, czym według
nich jest kultura. Moim absolutnym faworytem był jeden z siedzących pod sklepem
alkoholowym pijaczków, który na moje pytanie odparł uroczyście, iż „kulturę
trzeba mieć!”. I tyle w tym temacie.
To posłuchajmy Gajosa.
Z przyjemnością
przeczytałam "Manifest Kultury" Andrzeja Tucholskiego.
Chętnie bym go zacytowała, ale musiałabym zacytować całość, a nie o to tutaj
chodzi.
Nie będę powtarzać po
Tucholskim, że kultura niska, popularna, ludowa, masowa i wszelkie inne jej
rodzaje, często traktowane niemal jak „wyrzutki”, nadal stanowią część kultury.
Napisał to raz i chwała mu za to. Nie wnikając, w jakim stopniu czy procencie
ja sama jestem konsumentem kultury, teraz chciałabym skupić się raczej na
znaczeniu kultury w formie bardziej abstrakcyjnej i filozoficznej.
Wielość definicji jest
wręcz przytłaczająca. Myślę, że każdy intuicyjnie jest w stanie określić, czym
jest kultura, jednak kiedy zerknie się na profesjonalne badania poświęcone tej
tematyce można odnieść wrażenie, że definicji jest dokładnie tyle, co osób
zajmujących się tą kwestią. Termin „kultura” rozpatrywać można w jego
najwęższym znaczeniu, a więc rozumieć go jako wszystkie dzieła materialne i
niematerialne stworzone przez człowieka, czyli obrazy, teksty literackie czy
utwory muzyczne; oraz w najszerszym, jako ogół wszystkiego, co zostało przez człowieka stworzone. Ja przychylam się do tego szerokiego rozumienia;
moja wizja kultury obejmuje wszystko, od systemów religijnych, poprzez sztukę,
przedmioty codziennego użytku, aż po prawo i naukę. Wbrew pozorom podział ten
jest najprostszym z możliwych – kultura jest wszystkim tym, co nie jest naturą. Sądzę zatem, że jedyną
kategorią, która pozwala nam tę tajemniczą kulturę choć po części
zaszufladkować, jest właśnie ten odwieczny konflikt - kultura versus natura.
Może na tym polega
właśnie współczesny problem rozumienia kultury i w ogóle rozmawiania o niej.
Kochamy szufladkować, uwielbiamy definiować i boimy się wszystkiego, co
niezdefiniowane oraz pozbawione nazwy i jasnych granic. Lęk ten jest zupełnie
irracjonalny, a do poznania niektórych zjawisk nie jest potrzebne ich
zdefiniowanie, ale wczucie się w nie.
W całym tym wywodzie,
który zdążył zmienić już swój kierunek siedemnaście razy, wciąż dążę do tego,
że pisząc o kulturze nie zamierzam w żadnym stopniu się ograniczać. Tak
naprawdę to dość cwany temat, gdyż zawiera wszystko. Nie ograniczam się do
sztuki wysokiej – na mojej artystycznej mapie świata jest miejsce zarówno dla
Caravaggia i Dalego, jak i Jeffa Koonsa oraz Milińskiego. Zarówno dla Bartóka, Beatlesów
i Lady Gagi, dla Dostojewskiego, Nietzschego, Różewicza, Pratchetta, Larssona i
Browna. Dla Kusturicy i Tarantino, dla „Casablanki” i „Powrotu do przyszłości”.
Te nazwy i nazwiska to tylko muśnięcie powierzchni sztuki, która jest jedynie
małym (choć bardzo istotnym) elementem kultury. Dlatego jedyne, co mogę teraz
napisać, to „i tak dalej”.
Z natury nie lubię
ograniczeń, więc i teraz nie będę z własnej woli ich na siebie nakładać. Ten
blog będzie relacją z mojej nieustannej wędrówki po różnych obszarach kultury.
Będę bronić współczesnej kultury i kultury w ogóle przed
przeintelektualizowanym spojrzeniem i perspektywą „kultury wysokiej” oraz przed
fundamentalizmem, z którym nie lubię się z wzajemnością. Gdy słyszę
fundamentalne stwierdzenia typu „Wszyscy wiedzą, że…”, natychmiast odpowiadam:
„Nic mi na ten temat nie wiadomo”.
Tak, wiem, że
prawdopodobnie trzy czwarte narodu nie czyta książek, i nie zacznie niezależnie
od tego, czy książka będzie kosztowała pięć złotych, czy trzydzieści. Przecież
to są dwa piwa! Prawdopodobnie będziemy dalej doświadczać tego odejścia od
słowa, od książki, od rozumienia i od myślenia, czego znakiem może być nasz
ulubiony facebook. Jeszcze niedawno trzeba było się wysilić choćby na tę parę
słów komentarza. Teraz wystarczy już tylko pojedynczy ruch myszką i kliknięcie
„lubię to”. Odchodzimy coraz dalej, zapominamy i, co ciekawe, wcale nie chcemy
sobie przypomnieć. Widzę to wszystko wyraźnie i, mimo swojej niechęci do
definicji, przychylam się do jednej z nich, której autora niestety nie
pamiętam, a google dostarczają mi sprzecznych informacji (jeśli ktoś pamięta,
będę wdzięczna za info): „Kultura to jest to, co nam zostaje, gdyśmy już
wszystko zapomnieli”.
Ale w moim mniemaniu
to, co pozostaje, też ma wartość, a na dodatek świeżość, zatem postuluję, żeby
jednak nie upierać się przy pewnych elementach kultury jako „tych właściwych” i
nie oświadczać jeszcze, że kultura „się kończy”. Może nas jeszcze nie raz
pozytywnie zaskoczyć.
To nie koniec na temat
kultury, ale koniec na dziś. Następnie będę prawdopodobnie smęcić o reklamie i
serialach.
Cytaty na dziś:
„Błogosławiony ten, co
nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego faktu w słowa” – Julian Tuwim.
„Słowacki wielkim poetą
był.” – Witold Gombrowicz.
Zastanawia mnie tylko jedno - dlaczego studenci zarządzania przygotowywali prezentacje o kulturze? Bo dla mnie - studentki kulturoznawstwa - brzmi to mniej-więcej tak, jakby oni dostali zadany temat i przygotowali się do niego jak do szkoły: z jednej strony uważnie, ale z drugiej - bardzo powierzchownie i konformistycznie, z pewną obawą.
OdpowiedzUsuńByć może jestem idealistką, ale wydaje mi się, że student, który w końcu aspiruje do wyższego wykształcenia, powinien jednak postrzegać różne zjawiska nieco głębiej niż tylko powierzchownie, niezależnie od tego, jaka jest jego specjalizacja. Było dokładnie tak, jak mówisz – sumienne przygotowanie prezentacji i odklepanie napisanego wcześniej tekstu. Nie wymagam, aby każdy był specem od analizowania i interpretowania kultury – sama nie powiedziałabym, że posiadam tę wyjątkową umiejętność w znacznym stopniu – a jedynie odrobiny ciekawości w podejściu do tematu – w końcu gdzie byśmy teraz byli, gdybyśmy nie byli ciekawi tego, co nas otacza? Nie wiem, czy to byli studenci i absolwenci zarządzania, czy też takich tajemniczych kierunków jak „zarządzanie kulturą”, ale myślę, że odrobina kreatywności jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. Nie mówiąc już o tym, że nie pokusiłabym się o stwierdzenie, że biznes nie ma nic wspólnego z kulturą, a kultura z biznesem – w obecnych czasach wszystko miesza się ze sobą. Ale cóż, może po prostu zbyt dużo wymagam ;)
OdpowiedzUsuńNefariel, bardzo dziękuję za komentarz.
Niestety trzeba wziąć poprawkę, że studia na uniwersytecie to już nie wybrane grono młodych ludzi, którzy aspirują, ale tylko kolejny etap edukacji, który trzeba zaliczyć. I wierz mi, jaką rozstrzeloną intelektualnie młodzież mieliśmy w liceach taka przelała się do uniwersytetów - bo teraz dostaje się każdy, a gdy nie ma wzięcia na jakiś kierunek, to i największemu głąbowi z 30% z każdej matury podstawowej znajdzie się miejsce, byleby kierunek otworzyć, byleby była okrągła liczba. Nie rozumiem tego w ogóle i załamuję ręce za każdym razem, kiedy wdrażam się w ten temat po raz kolejny... W każdym razie uniwersytety nie są już żadnym wyznacznikiem. Niestety.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Uhmu
Uhmu, niestety muszę przyznać Ci rację. Wyższe wykształcenie przestaje być wyznacznikiem, kiedy ma je każdy. Nie rozumiem idei "byle zdobyć papier", a wielu właśnie nią się kieruje w wyborze kierunku studiów, wcale nie mając na celu zdobywania wiedzi i poszerzania horyzontów. Smutne to bardzo. Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz.
OdpowiedzUsuń