sobota, 26 lipca 2014

Quarter-life crisis



Dobry wieczór. (Dzień dobry? Zależy, co kto lubi o tej godzinie).



Późno już. Świta.



Czasami mam wrażenie, że całe zło tego świata rozpoczyna się o świcie. Noc zwykle przemija bezboleśnie. Jest cicho i spokojnie, nikt niczego się nie czepia i nie mówi mi, co mam robić. Nikt nie wypytuje i nie wymaga. Nic nie razi w oczy, nikt nie patrzy na ręce, nikt nie czeka.



Świt jest zupełnie inny. Jest gorąco jak w piekle, podnoszę głowę z blatu biurka, orientując się, że nadal jestem w pracy, podobnie jak dwie godziny temu, gdy zasypiałam. Ludzie zaczynają się krzątać, a ja mam otwartą w przeglądarce stronę rejestracji na studia. Obok komputera leży niedokończony szkic Tyriona z Gry o Tron. Poszłabym na papierosa, ale nie chce mi się ruszyć. Włączam radio i Bruno Mars oznajmia mi, że chce być miliarderem (łatwo mu mówić, on akurat jest na dobrej drodze). Ja też chcę, dlatego niechętnie zaczynam przeglądać korespondencję. Mam wrażenie, że choć noc minęła bezboleśnie, poranek nigdy się nie skończy. Przerażająca wizja. Zamykam oczy i dochodzę do wniosku, że nie da się przejść przez życie na trzeźwo. Bo czy widzieliście kogoś, kto byłby jednocześnie trzeźwy i szczęśliwy?



Posiadanie stałej pracy jest jedyną rzeczą gorszą od braku pracy. Życie większości moich znajomych sprowadza się do jednej wielkiej tragicznej podróży z domu do pracy, a jedynym jasnym punktem na horyzoncie ich tygodnia jest „piąteczek”, który przeżywają już od środy, by potem napisać z niego długą, przekoloryzowaną relację na facebooku. Piszą o tym, co jedli w jakiej knajpie, dodatkowo wrzucając zdjęcia potraw na Instagrama, i ile wypili alkoholu, choć i tak wiem, że przez cały wieczór skupiali się jedynie na tym, by utrzymać otwarte oczy i nie wydać wszystkich tych groszy, które tradycyjnie zarabia korporacyjny szczur. Gdy dodać do tego fakt, że na tym etapie życia zaczynają zwykle wyrastać ósemki, co boli jak cholera, trudno oprzeć się wrażeniu, że natura postanowiła sobie z nas zadrwić i wystawić na ciężką próbę.





Miewam ostatnimi czasy huśtawki nastrojów. Zbliżam się wielkimi krokami do nowej kategorii wiekowej i jest to specyficzny okres w życiu, w czasie którego łatwo nabawić się przelotnej depresji. Zaczynam myśleć jak osoba dorosła, wyglądam wciąż jak nastolatka, a przez większość czasu nadal czuję się jak dziecko. Teoretycznie wiem, że jestem dorosła, bo siedzę właśnie w pracy, mam dowód osobisty, kopię CV na pulpicie w każdej chwili gotową do wysłania, a poza tym już od jakiegoś czasu każdego roku rozliczam PIT, jednak kiedy wychodzę do sklepu, po skrupulatnym porównaniu ceny posiłku z jego wartością odżywczą w celu zaoszczędzenia, zwykle wracam z puszką piwa, tabliczką czekolady i paczką fajek. Chciałabym utrzymać ten stan w nieskończoność, ale na ziemię sprowadza mnie myśl, że inni na tym samym etapie życia kombinują już, jak tu utrzymać rodzinę, podczas gdy moim największym zmartwieniem wciąż jest to, żeby nie potknąć się o kogoś, kto po wczorajszej imprezie dogorywa na podłodze mojego przedpokoju, żeby ściągnąć ten film, co wygrał w tym roku główną nagrodę w Cannes, i jeszcze znaleźć chwil na obejrzenie nowego odcinka House of Cards. Tyle obowiązków, a tak mało czasu. 




Gdy myślę o dzieciach, moim pierwszym skojarzeniem jest całkowita dyskwalifikacja na rynku pracy, która równa się degradacji społecznej, oraz to, że zacznę zamęczać zaprzyjaźnionych singli nieskończonymi opowieściami o małych potworach, a z czasem również uczyć się od Kasi Cichopek tego, jak być sexy mamą. Sam pomysł sprawia, że niemal dostaję ataku paniki i zaczynam obsesyjnie rozmyślać o wszystkich depresyjnych rzeczach, jakie są w stanie przyjść mi do głowy, zwłaszcza, że gdzieś głęboko mam świadomość tego, że zegar biologiczny tyka nieubłaganie.






Kończę bezsensowne wywody. Kiedyś pisałam bloga. Potem przestałam pisać bloga, w zamian zaczynając robić milion innych rzeczy. Teraz mam nadzieję do tego wrócić, bo odkryłam, że w moim przypadku wszystko jednak sprowadza się do pisania – bo zrobić coś i nie opisać tego, to jak w ogóle tego nie zrobić. Cierpię ostatnio na chroniczny brak czasu, być może dlatego szukam sobie kolejnych zajęć – ponieważ mój sposób myślenia jest właśnie tak absurdalny. I nie tylko sposób myślenia, postrzegania również. Dzisiaj na przykład chodziłam po mieście z aparatem i miałam wrażenie, że budynki przede mną uciekają, kiedy próbuję zrobić im zdjęcie. Niepokojące. I to jest właśnie ten moment, w którym powinnam przestać przestać wyrażać to, co mam do wyrażenia. To już się robi niezdrowe. 



Wkrótce nadejdzie czas na analizę moich ostatnich fascynacji, prawdopodobnie wrzucę recenzję filmu „Tom at the farm” i napiszę parę słów o twórczości jego reżysera. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś dał znać, co sądzi o nowym designie bloga – chciałam, żeby było przejrzyście i minimalistycznie. Chyba się udało. Życzę Wam spokojnego poranka. 

Dobranoc (albo dzień dobry, zależy, co kto lubi o tej godzinie). Niedługo znowu się odezwę. 



Distributed By Free Blogger Templates | Designed By Seo Blogger Templates