czwartek, 8 sierpnia 2013

Błotna relacja, czyli XIX Przystanek Woodstock


O Przystanku Woodstock słyszy się naprawdę mnóstwo przerażających historii. Gdziekolwiek nie pojawi się ten temat, od razu słyszymy szepty: że kradną, że zdemoralizowana młodzież jedynie tam chleje, ćpa i uprawia przygodny seks w krzakach, a na całym festiwalu nie obowiązują absolutnie żadne zasady. I, obiektywnie rzecz biorąc, to wszystko prawda. O wiele mniej mówi się jednak o tej drugiej stronie Woodstocku, która ma za to o wiele więcej do zaoferowania, i z której ja osobiście znacznie bardziej lubię korzystać. Woodstock to nie tylko jedna wielka patologiczna popijawa; to także rewelacyjne koncerty, ciekawe zajęcia, wykłady i grupy dyskusyjne oraz spotkania ze znanymi osobami. To poranna medytacja, jedzenie w wiosce Kryszny oraz poznawanie setek ludzi dziennie. Przyjechanie na Woodstock porównałabym do otworzenia drzwi szafy do Narnii lub wpadnięcia do króliczej nory; świat nagle staje na głowie, wszystkie społeczne konwenanse tracą rację bytu i wszystko staje się możliwe. Woodstock odrywa nas od szarej egzystencji i pokazuje nam, jak kolorowy może być świat, jeśli tylko mu na to pozwolimy. 





Tekst ten piszę głównie z myślą o osobach, których na Przystanku nie było, a które być może uda mi się zachęcić do uczestnictwa w przyszłym roku, jeśli jednak ktoś ma ochotę przypomnieć sobie, co się działo, to służę uprzejmie. Sama pamiętam, gdy jechałam na swój pierwszy Woodstock - byłam przerażona niektórymi opowieściami rodem z horroru i wyobrażałam sobie cały festiwal jako trzydniową, nieprzerwaną melinę. Okazało się jednak, że Woodstock ma do zaoferowania znacznie więcej, jednak aby wykorzystać go w stu procentach, należy od czasu do czasu wystawić nos ze swojego namiotu, co niestety nie wszystkim się udaje. Przyznaję, iż istnieją osoby, które przyjeżdżają na Woodstock tylko po to, żeby nawalić się ze znajomymi; z jeszcze większym bólem przyznaję, iż istnieją osoby, które przyjeżdżają tam po prostu, by się obłowić. Z reguły nie są to ludzie, którzy się bawią, ale tacy, którzy są tam tylko po to, by okraść. Również w tym roku mojemu koledze ukradziono cały dobytek (czym niezbyt się przejął). Smutne to, ale w pewnym sensie nie ma się co dziwić; pół miliona pijanych, naćpanych młodych ludzi - niezła pokusa dla złodzieja. 

Woodstock jest pozbawiony zasad: to zdanie jest przynajmniej po części prawdziwe. Jednak również anarchizm można rozumieć pozytywnie lub negatywnie. Aby był postrzegany pozytywnie, potrzebna jest odrobina kultury osobistej. Wiadomo jednak, że w tak wielkiej grupie spotka się bardzo różnych ludzi i nie da się przeskoczyć tego, że znajdą się i tacy, którzy będą robić zadymę. Jak na przykład pan Oskar (przepraszam, nie pamiętam nazwiska), którego przedstawienie - dla mnie przynajmniej - było nie do przełknięcia. Oczywiste, iż była to zwykła prowokacja - facet chciał się pokazać i tyle, jednak dla mnie szerzenie przemocy - zwłaszcza na tego typu imprezie - jest nie do przyjęcia. Nie mam nic przeciwko wyrażaniu własnych poglądów (nawet, jeśli się z nimi nie zgadzam), ale nie w taki sposób. Ogólnie wolałabym, aby Woodstock był całkowicie apolityczny, jednak wiem, że nie jest to do końca możliwe. Wszędzie, gdzie są ludzie, jest też polityka, a na Woodstocku dominuje ta liberalno-lewicowa. I niech będzie, ja tutaj polityki nie będę komentować.

Porzucając politykę i wracając do Woodstocku - jeśli chodzi o stronę muzyczną to w tym roku, jak co roku, było czego posłuchać. Nie grała może ogromna ilość znanych zespołów, ale było kilka wystarczająco znanych, a także parę bardzo dobrych, dla mnie przynajmniej, odkryć. Na sam początek poszedł Kamil Bednarek, którym byłam miło zaskoczona, gdyż wcześniej jego muzyką nie interesowałam się w ogóle. Nie sądziłam, iż będę dobrze bawiła się na jego koncercie, a tymczasem nawet podłapałam parę refrenów. Rewelacyjny był kolejny koncert zespołu Atari Teenage Riot, którego nie znałam wcześniej, a na którym wyskakałam chyba połowę swojego tłuszczu i naprawdę nie rozumiem, dlaczego ta grupa nie jest bardziej znana. Big Cyc - według wielu największa atrakcja wieczoru, nie zachwycił mnie, ale można było się tego spodziewać, gdyż nigdy nie byłam fanką. Muszę jednak przyznać, że ludzie bawili się świetnie. Gooral & Mazowsze nie podobali mi się w ogóle, zaś HappySad… znowu. Lubię, ale chyba już mi się przejedli. Nie jestem pewna, czy zasłużyli na Złotego Bączka, ale w końcu nie mnie o tym decydować. Oprócz Dużej Sceny wysłuchałam także Eneju w Wiosce Kryszny - o ile nie mogę już słuchać ich piosenek w radio, na koncercie bawiłam się świetnie. Pierwszy dzień zatem został spisany na plus. W piątek od rana postanowiłam iść posłuchać bredzenia Kuby Wojewódzkiego. Na miejscu zastałam milion ludzi, co nie było żadnym zdziwieniem. Było dość ciekawie, trochę o programach talk show, o asertywności i o problemie z odpowiedzeniem na niektóre pytania jasno "tak" lub "nie". Pierwsze dwa koncerty na dużej scenie przegapiłam, Farben Lehre mnie nie zachwyciło, spodziewałam się czegoś lepszego. Athrax jeszcze bardziej mnie nie zachwycił - ludzie stali jak kołki, a i tak ich entuzjazm był o wiele większy niż członków zespołu. Niby gwiazda całego Woodstocku, a tu takie rozczarowanie. Emir Kusturica za to był rewelacyjny, a i Maria Peszek nie najgorsza, zatem dzień drugi ostatecznie też na plus. Dzień trzeci - zarówno Clock Machine, Kabanos i Hunter na bardzo wysokim poziomie. Na Kabanosie pogo było niesamowite, zaś na Hunterze rozczarowało mnie nieco to, że będą grali same covery - ale jednak się obronili, struny głosowe miałam zdarte. No i to by było na tyle. 





Jeśli chodzi o warunki to na Woodstocku bywa z tym różnie. Na polu znajduje się spora ilość kranów, z których woda leje się praktycznie bez przerwy. Niektórym to wystarcza, mi niestety nie - pozostaje więc wstawanie o 5 rano, żeby dostać się pod prysznic, za który swoją drogą liczą sobie sporo, bo aż 7 zł - jednak ja będąc na Woodstocku za porządny prysznic oddałabym swoją lewą nerkę. Jeśli takiego śpiocha, jak ja, zmotywowało to do wstawania od świtu, to już coś znaczy. Da się więc utrzymać higienę, jednak wymaga to odrobiny wysiłku. Zawsze również pozostaje "grzybek", pod którego wpadłam raz (a raczej zostałam wrzucona, dobrze, że miałam na sobie kostium kąpielowy), i który nie był wcale aż tak nieprzyjemny, jak się spodziewałam. Ostatecznie kąpiel w błotku jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła, zwłaszcza, gdy po niej można wejść pod zimny prysznic, który w taką pogodę jest niczym zbawienie. Zmorą festiwalu są oczywiście toi toie, jednak biorąc pod uwagę skalę zjawiska utrzymanie czystych toalet byłoby po prostu niemożliwe. I tak robią, co mogą, trzeba więc zacisnąć zęby i zaopatrzyć się w ogromną ilość chusteczek nawilżających i płynu antybakteryjnego. 





Jedzenie na Przystanku jest w porządku, choć może nie ma dużego wyboru, no i - główny problem - kolejki. W punktach gastronomicznych można dostać potrawy takie jak bigos czy kiełbasa, a także fast foody - dla mnie, jako wegetarianki, pozostawały zapiekanki. No i była kawa, hip hip, hurra! Jak co roku, szybko odnalazłam alternatywę w postaci jedzenie od Kryszny, które w poprzednich latach pozostawało dla mnie tajemnicą, a teraz w końcu postanowiłam odkryć, co się w nim znajduje. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy jest to typowa indyjska kuchnia, jednak na pewno zawiera ryż z kurkumom i z sosem grochowym wraz z czymś w rodzaju chipsów (coś jak prażynki, tylko bardziej chrupkie) oraz deser - jest to prażona kasza manna z cukrem i rodzynkami. Wszystko poza deserem smakowało mi bardzo, porcje były duże i kosztowały 8 zł, nie mówiąc już o tym, że panie od Kryszny były bardzo miłe. 

Jedną z największych zalet Przystanku Woodstock są sami Woodstockowicze - to oni wyznaczają klimat całej imprezy. Żeby nie przesadzić - zdarzały się jednostki irytujące, jednak w większości towarzystwo było pozytywnie nastawione, pomocne i otwarte na wszystkich. Najbardziej interesujące są z pewnością osoby wyróżniające się - spotkałam wszystkich, od gościa z arbuzem na głowie, poprzez Spider-mana, aż po faceta z siekierą całego wysmarowanego dżemem. Prawdziwa plejada osobistości. Odkryłam, że jednym z najlepszych sposobów na poznawanie nowych ludzi - za wyjątkiem zwykłego przechadzania się pod Woodstocku - jest ładowanie telefonu. Przy ładowarkach wymieniłam się kontaktami z dobrą setką osób - w końcu kiedy stoisz i nic nie robisz, cóż innego ci pozostaje poza zawieraniem nowych znajomości? Można również spotkać sporą ilość obcokrajowców. Osobiście przygarnęłam przemiłą parę z Francji, którą przez całe trzy dni oprowadzałam po festiwalu, i z którą mam zamiar utrzymać stały kontakt. 

Jeśli chodzi o obecność religii na Przystanku to można odnaleźć jej mnóstwo. Czołową rolę odgrywa Hare Kryszna, tradycyjna religia hinduska, który ma własną wioskę na terenie festiwalu. Można u nich zjeść i posłuchać koncertów, a także przyjść w nocy i porozmawiać z "guru", który odpowiada na wszelkie pytania. Kryszna są restrykcyjni, jeśli chodzi o używki, zatem nie można do nich wejść z piwem czy z papierosem (guru tłumaczył to tak, że przeszkadza to w kontakcie z Bogiem), jednak dają wegetariańskie jedzenie, gdyż wierzą w reinkarnację, za co jestem im dozgonnie wdzięczna (za jedzenie, nie za ich wiarę). Co jakiś czas Kryszna-mobil - jak go nazywam - przejeżdża przez cały teren Woodstocku. Za pojazdem idą ludzie, tańcząc i śpiewając mantrę Kryszny. Każdy może do nich dołączyć, jest przesympatycznie. Jest również Przystanek Jezus, w którym zawsze można liczyć na długą dyskusję. Na całym terenie festiwalu spotkałam sporą ilość księży, w tym z jednym wdałam się w debatę. Mówił bardzo sensownie i nawet ja, z całym moim sceptycyzmem w stosunku do chrześcijaństwa, wysłuchałam go z przyjemnością. 

Rozpisałam się strasznie, ale o Woodstocku nie da się napisać mniej. I tak nie poruszyłam wielu ważnych tematów, jak na przykład Akademii Sztuk Przepięknych, gdzie w tym roku można było wysłuchać Artura Andrusa, Grzegorza Miecugowa, Kuby Wojewódzkiego, Krzysztofa Skiby czy Lwa Starowicza, a także zadać im pytania i popodziwiać galerie. Podsumowanie? Powinniśmy być dumni, że udało nam się stworzyć Najpiękniejszy Festiwal Świata. Nie warto sugerować się głosami, iż Woodstock to patologia, gdyż wcale nie musi taki być - to my go tworzymy. Ja tworzę Woodstock artystyczny i tolerancyjny, i otwarty, i trzeźwy, i zabawny, i rozwijający horyzonty. Ja w przyszłym roku tam będę i mam nadzieję, że Wy też ;)

I jeszcze cytat na dziś:

"Absurdem jest dzielić ludzi na dobrych i złych. Ludzie są albo czarujący, albo nudni" - Oscar Wilde. 

I to podsumowuje wszystko. Przepraszam za długą nieobecność i do usłyszenia wkrótce.

1 komentarz :

  1. Choć już opisywałaś mi pokrótce swoje doświadczenia, to jednak z chęcią przeczytałam je i tutaj :). Przyznaję, sama nigdy nie byłam na żadnym festiwalu czy koncercie, więc nie wiem, jak to jest (tylko tyle, ile z czyiś opowieści), niemniej jednak, o Woodstocku krążyły w necie głównie nie najlepsze opinie. No cóż, ale zwykle tak jest, że pisze się tylko o gorszych rzeczach, bo dobre mało kogo ciekawią. Cieszę się, że twoja relacja ukazuje też te dobre strony. Podobał mi się twój opis - był ciekawy i obfitujący w twoje obserwacje. Choć i tak kompletnie nie znam się na zespołach muzycznych, w tekście było czuć twoje emocje.
    Naprawdę bardzo fajny wpis, choć i poprzednie czytałam i mi się podobały.
    Ty wiesz kto :).
    ps. wyłącz antyspam, bo to wklepywanie kodów przy wysyłaniu komentarza jest dość upierdliwe :).

    OdpowiedzUsuń

Distributed By Free Blogger Templates | Designed By Seo Blogger Templates