"Ruch zwany Womans Liberation dociera już do ewolucyjnie zadanej bariery różnic biologicznych płci. W oświadczeniach przywódczyń tego ruchu można już wyczytać rzeczy dość szalone, chociaż jeszcze na razie nie domagają się, by w myśl pełnej demokracji mężczyźni też zachodzili w ciążę i doznawali boleśni porodowych." - Stanisław Lem
***
Jestem
feministką.
Bardzo
proszę o nie zniechęcenie się do tego wpisu po przeczytaniu
pierwszego zdania. Paradoksalnie mimo, iż jestem feministką, nie
lubię feministek. A raczej nie lubię ich sposobu myślenia i
działania oraz tego, co sobą reprezentują. Nie jestem feministką,
którą na co dzień kreują media; nie jestem feministką z partii
lewicowych ani z Kongresów Kobiet. Nie uważam, aby istniała wojna
płci, nie żądam parytetów i nie wmawiam kobietom, że są
uciskane. Uważam się bowiem za feministkę wolnościową. W dalszej
części tego wywodu postaram się wyjaśnić, o co chodzi, a
tymczasem skupię się na obrazie feminizmu, który jest kreowany
obecnie, i który tkwi w świadomości społecznej.
W
moich oczach forma feminizmu, która jest rozpowszechniana, jest
kolejną lewicową ideologią, którą z powodzeniem można porównać
do komunizmu. O ile komunizm jest ideologią jednej klasy społecznej,
zaś faszyzm ideologią jednego narodu – feminizm jest ideologią
jednej płci. Zamiarem komunistów było uświadomienie klasy
robotniczej, że jest wykorzystywana przez kapitalistów. Jednym z
dogmatów komunizmu była teoria „walki klas”. Aby zrealizować
idee feminizmu należy uświadomić kobiety, jak bardzo są
wykorzystywane przez mężczyzn. Zamiast dogmatu o „walce klas”,
u feministek znajdziemy dogmat dotyczący „wojny płci”. Jedna
ideologia brzmi dla mnie zatem niczym kalka drugiej. Wyznawcy obu
tych ideologii dążą do osiągnięcia swoich utopijnych celów,
kompletnie przy tym ignorując zasady, którymi rządzi się realny
świat.
Przyjrzyjmy
się przez chwilę sytuacji kobiet na przestrzeni polskiej historii.
Feministki bezmyślnie powtarzają hasła importowane z Zachodu, nie
dostrzegając, że kobiety w Polsce nigdy tak naprawdę nie były
dyskryminowane (no cóż, może przed wprowadzeniem chrześcijaństwa,
kiedy uważało się, że kobiety nie mają duszy). Prawo do
głosowania zyskały w tym samym czasie, co mężczyźni, czyli zaraz
po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Kobiety w
Polsce nigdy także nie musiały walczyć o dostęp do edukacji,
dzięki czemu Maria Curie-Skłodowska mogła zdobyć Nagrodę Nobla.
Obecnie w Polsce większy jest odsetek studentek niż studentów. Czy
to powód, żeby mężczyźni zaczęli ubiegać się o parytety?
Większość polskich kobiet wcale nie potrzebuje wsparcia feministek
ani nie pragnie ich dotarcia do władzy. Fakt, że kobiety nie czują
się dyskryminowane, feministki próbują wyjaśnić pojęciem
„fałszywej świadomości”. Kobiecie jedynie się wydaje, że
pragnie wziąć ślub, a tak naprawdę zmuszają ją do tego
stereotypy. Wychodzi za mąż wbrew sobie, rezygnując ze skrytego
marzenia o karierze strażaka.
Nie
oznacza to jednak, że feminizm zawsze był ruchem niepotrzebnym i
wydumanym. Amerykański feminizm swoje korzenie miał w XIX-wiecznym
ruchu przeciwko niewolnictwu. Traktat autorstwa Sarah Grimke „Prawna
niemoc kobiet” porównywał wtedy prawa niewolników do praw
kobiet, między którymi podobieństwa były szokujące. Te
feministki walczyły o prawa kobiet na podstawie własności do
samych siebie. Wierzyły w to, że każdy człowiek ma równe prawa,
które przysługują mu z racji samego bycia człowiekiem. I ja
feminizm wciąż rozumiem w ten sposób, mimo iż jego obecne
przedstawicielki wykorzystują jego tradycję, by walczyć o
przywileje i występować przeciw idei równości. W ten właśnie
sposób obecnie postrzegane są feministki – jako nawiedzone,
walczące z nieistniejącym wrogiem i próbujące komuś wmawiać, że
jest uciskany, mimo że osoba ta jest całkowicie zadowolona z życia.
Być
może po tym, co napisałam, wielu widzi we mnie konserwatystkę,
jednak nie jest to prawdą. Żadna ze mnie konserwatystka. Spróbuję
zatem przybliżyć nieco mój punkt widzenia.
Słownik
języka polskiego informuje nas, iż feminizm to ruch, którego celem
jest prawne i społeczne równouprawnienie kobiet. I tutaj chciałabym
przede wszystkim skupić się na słowie „równouprawnienie”.
Jako
feministka i osoba wierząca w równouprawnienie odrzucam przywileje
płci i żądam rzeczywistej równości dla kobiet i mężczyzn. Moim
priorytetem jest ludzka wolność. Nie ma dla mnie znaczenia, czy
człowiek ten jest kobietą czy mężczyzną, czy jest biały, czarny
czy żółty, czy jest homo- czy heteroseksualny. Nieważne, czy jest
Niemcem, Amerykaninem czy Polakiem. Wierzę w credo wszystkich idei
wolnościowych, według którego wolność człowieka kończy się
tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka Dlatego też, w
przeciwieństwie do feministek, jestem przeciwna aborcji – jest to
wszakże morderstwo, odbiera zatem życie innej osoby (nie wnikam
tutaj w przypadki wyjątkowe).
Popieram
zniesienie wszystkich praw, które różnicują i dyskryminują płci.
Piszę tu między innymi o prawie rodzinnym, które zwykle staje po
stronie kobiet kosztem mężczyzn, na przykład jeśli chodzi o
opiekę nad dzieckiem. Uważam, że każda kobieta podejmując wybór
ponosi za niego odpowiedzialność, niezależnie od tego, czy chce
być matką pozostającą w domu, czy szefem wielkiej korporacji. Nie
jestem w stanie ścierpieć niechęci, jaką feministki okazują
mężczyznom, traktując ich jak swoich wrogów. Mężczyźni są
naszymi ojcami, synami, mężami, chłopakami, przyjaciółmi czy
kolegami. Niczego nie da się osiągnąć, prowadząc wojnę z połową
ludzkiej populacji.
W
każdej dyskusji o feminizmie zawsze z czasem pojawia się kwestia
parytetów. Nie będę się już rozpisywać o tym, iż naruszają
one zasady wolnego rynku. Są one również największym przejawem
dyskryminacji kobiet, z jakim kiedykolwiek się spotkałam. Naprawdę
nie wiem, czy tylko ja to dostrzegam, ale ale jest to dla mnie
widoczne na pierwszy rzut oka. No bo czym usprawiedliwia się
wprowadzenie parytetów? Wprowadza się je, by kobiety miały
łatwiej. Dla mnie osobiście jest to obraźliwe i sugeruje, że nie
jesteśmy w stanie same wypracować sobie wysokich pozycji. Rozumiem
to jako insynuację, iż jesteśmy na tyle głupie, że nie potrafimy
same czegoś osiągnąć i potrzebny nam jest do tego parytet. Gdzie
tu równość, kiedy kobiety bez żadnych starań wchodzą na
przykład na listy wyborcze, podczas gdy mężczyźni muszą sobie na
to zapracować? Czym to jest, jeśli nie dyskryminacją mężczyzn i
obrazą dla kobiet?
Jestem
wierna ideom równości i wolności oraz podążam za nimi we
wszystkich dziedzinach życia. Jeśli kobieta chce być feministką i
manifestować swój sprzeciw wobec męskiej dominacji poprzez, na
przykład, nie dbanie o siebie, proszę bardzo, takie jest jej prawo
jako wolnego człowieka. Ja mogę zaś uważać, że to dziecinne, że
nie ma nic na celu i feministki na pewno w ten sposób nie uratują
świata, bo i każdy ma prawo do wyrażania opinii. Gdybym mogła coś
zasugerować, proponowałabym wyjazd na misję do Afryki i pomaganie
tamtejszym kobietom. One w rzeczywistości potrzebują pomocy.
Kobieta
ma prawo do wybrania własnej ścieżki, a mężczyzna nie ma żadnego
prawa w to ingerować. Jeśli chce realizować się zawodowo –
proszę bardzo. Pogląd mówiący o tym, że kobiety powinny zajmować
się domem jest według mnie całkowicie nietrafiony, jeśli jednak
kobieta pragnie właśnie temu się poświęcić – nie ma sprawy.
Nikt nie ma prawa w takim wypadku jej wmawiać, że nie wie, czego
chce. Każda kobieta ma swój rozum, a feministki odmawiają kobietom
posiadania tego właśnie rozumu twierdząc, że nie są w stanie
nawet zadecydować o swoim życiu. Jeśli kobieta chce być
górnikiem, traktorzystką czy służyć w wojsku – żaden problem.
Życie samo zweryfikuje, czy będzie się do tego wystarczająco
nadawała. Działa to oczywiście w obie strony i sądzę, że jeśli
największym marzeniem mężczyzny jest zajmowanie się kosmetyką,
to właśnie powinien robić. Na świecie pojawiło się wielu
wspaniałych projektantów mody oraz wiele uczonych kobiet. Grunt,
żebyśmy się różnili, bo różnimy się pięknie.
Ważne
jest to, żeby mieć tę świadomość. Świadomość, że możemy
wszystko. Że zaraz po ślubie mąż nie zostawi nas, kiedy okaże
się, że kompletnie nie potrafimy gotować, gdyż nie każdy musi
umieć gotować, a my możemy w zamian mieć wiele innych przydatnych
umiejętności. Być może to facet będzie świetnym kucharzem, a
jego żona będzie miała smykałkę techniczną i naprawi każdy
kran. Nie należy poddawać się stereotypom i temu, że czegoś „nie
wypada” robić. Ujednolicony model rodziny znudziłby się bardzo
szybko i mnie osobiście nie pociąga. Każda para wypracowuje reguły
między sobą, a związek partnerski polega właśnie na tym – na
partnerstwie. Role nie są z góry narzucone. Wszyscy żyjemy tak,
jak chcemy, i jak umiemy.
Nie
zabraniam kobietom zostania politykami. Nie zabraniam im gotowania i
prania, ani służenia w wojsku, ani malowania się, ani noszenia
broni, ani grania w piłkę. W moim mniemaniu byłoby to pogwałcenie
najświętszego prawa – prawa wolności. Możemy być, kim chcemy.
Mogę być piękna, inteligentna i spełniona zarówno w domu, jak i
w pracy. Nie muszę uwalniać się spod męskiego ucisku, ponieważ
nigdy nie byłam zniewolona, niezależnie od tego, czy radość
sprawia mi zajmowanie się dziećmi i domem, czy też wspinanie się
po szczeblach kariery. I właśnie to stanowisko, a nie lewicowy
feminizm, jest dla mnie kwintesencją kobiecości, niezależności i,
przede wszystkim, wolności.
Tyle
na temat feminizmu. Musiałam to z siebie wyrzucić.
Cytat
na dziś:
"Nie zgadzam się z tobą, ale zawsze będę bronił twego prawa do posiadania własnego zdania" - François-Marie Arouet de Voltaire
I to wystarczy.
"Nie zgadzam się z tobą, ale zawsze będę bronił twego prawa do posiadania własnego zdania" - François-Marie Arouet de Voltaire
I to wystarczy.